Henryka, przedstawiającego całe pokolenie ogłupiałe zbytkiém, okamieniałe od złota...
Cóż to za cudowny utwór ten kawał szarego płótna, na którym zrazu widać tylko pokłębione chmury i kilka czarnych drzew, które burza odarła.
Przypatrz się jednak... niebo ciemne, trochę kamieni, pnie drzew i gąszcze tajemnicze, głębokie... przez jakieś porwane trzęsawiska sączy się zgniły strumień, oto cały materyał obrazu stworzonego z tych kilku rzeczy pospolitych... z siłą wyrazu niewypowiedzianą. Ów niedoszły lekarz a artysta zachwycający, Ruisdael, malarz posępnych skał, ruin, wody, ani w swym klasztorze, ani w zamku, ani w lasach i jeziorach mnogich, równie może pięknych, ale daleko mniéj wymownych, nie wypowiedział tak całego swojego genjuszu jak tutaj... tu on jest mistrzem podnoszącym się do epopei... Nigdy krajobraz jeszcze nie był tak straszny, tak zarazem jasno mówiący, tak majestatycznie wielki i piękny... żaden jasny Claude Lorrain uśmiechający się grą południowych promieni słonecznych, żaden Salvator Rosa ze zbójecką jaskinią i rozczochranemi drzewy, martwemi gruzami i ziemnemi bryły nie potrafił tak wiele wyśpiewać... To tęskna karta czarna dziejów narodu odepchniętego, prze-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/52
Ta strona została skorygowana.