Nazajutrz rano wstał Iwaś sposobiąc się do dalszéj podróży, ale towarzysza swego już nie znalazł w mieszkaniu, gospodyni oznajmiła mu, że o pierwszym brzasku wyszedł z książką nad brzeg morza.
Ranek był prześliczny, po gładkiéj wód powierzchni snuły się łodzie rybackie z opadłemi żaglami białemi, słońce pasy złotemi odbijało się w lazurach tych cudnych fali stworzonych by kołysały do snów i marzeń szczęśliwych.
Nieopodal od gospody, gdzie była kupka drzew, Jakób zasiadł na kamieniach u brzegu, spoczywał i wczytany w księgę, zdawał się cały w tym widoku i w swych dumach...
Iwaś miał z razu na sumieniu przerwać mu myśli poważne, które go od świata odrywały, ale słońce zaczynało dopiekać, trzeba było z dnia korzystać; po chwili więc wahania zbliżył się powoli do towarzysza i powitał go. Jakób podniósł głowę, na twarzy jego znać było ślady przebolałych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/55
Ta strona została skorygowana.