bie poczciwego dziwaka zjedzonego do kości niewiarą, która go boli. Opiekun mój wielki wszelkich przyzwoitości (jedynego prawa jakie uznawał) wielbiciel, chociaż byle ona powierzchownie była zachowaną, o nic się więcéj nie troszczył; nie mógł się nigdy pogodzić z tym człowiekiem, któremu wszelka niewola ducha ciężyła. Ile razy Symon do niego przyszedł, a przychodził często, widać było niepokój na twarzy gospodarza, zwłaszcza jeżeli osób było więcéj; obawiał się i nie bez przyczyny tego straszliwego języka. Symon téż, choć się nie popisywał z dowcipem, w pochwach go nie trzymał, dobywał z ochotą jeśli mu się zręczność nastręczyła. Mały, chudy, żółty, żywy, niepiękny, miał fizyognomią zajmującą i wiele charakteru w twarzy.
Od pierwszych dni poznania, mimo mojéj młodości i usposobienia religijnego z którém się nie kryłem wcale, przylgnął on jakoś do mnie. Dowiedziałem się że po cichu badał potém postępowanie moje i musiałem dobrą jego powziętą o mnie opinią usprawiedliwić, gdyż coraz czulszym był dla mnie. Nie wiem jak bystre jego oko dojrzało nawet mojego do Tildy przywiązania, jakkolwiek cichego i osłonionego — wprzódy prawie niżelim się sam do niego przed sobą przyznał. Raz, gdyśmy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/68
Ta strona została skorygowana.