ojca, któremu przy każdéj sposobności jego niewykształcenie i nieświadomość rzeczy wyrzucał. Ojciec zdumiewając się mądrościom syna, tłumaczył się, uniewinniał przed nim pokornie.
Dawid junior siedział u stołu w wyszywanym szlafroku, z cygarem w ustach mimo szabasu, w okularach złotych na nosie. Okulary te, które często podnosił, bo mu w istocie zawadzały do patrzenia, teraz miał wykręcone na czoło.
Na stół podano rybę, resztkę obyczaju dawnego, pieczyste jakieś i herbatę. Dawid starszy ukroił chleba nawet coś podszeptując nad nim, ale się powstydził i modlitwy resztę połknął, syn bowiem coś zaczął nucić pod nosem z intencyą szyderską.
Długo siedzieli milczący, ojciec w oczy patrzał dziecku, syn nogi założywszy na krzesło, podśpiewywał ciągle.
— No, no, o czémżeś się to tak zadumał? zawołał nareszcie ojciec, czy nie o świętości Szabbatu?...
— O! o! co ja wiem o Szabbacie królowéj, ledwie pamiętam żeśmy ją dawniéj obchodzili inaczéj.... Dziś to już śmiesznie takie ceremonie wyprawiać jak ten stary głupi Jankiel... ale on się z siebie śmiać nie da!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/95
Ta strona została skorygowana.