— Tak było, szepnął gość, ale odtąd nie jeździłem tam... tylko ktoś ztamtąd był u mnie.
— Więc żyją?... a! nie zapomnieli?
Ale daléj pytać nie śmiała.
— Tak, żyją, rzekł Jakób. Powiedzieliście sami — Bóg litościwy — wierzcież w to... przyjdzie miłosierdzie Jego.
— Miłosierdziem Jego dla mnie, odpowiedziała Lija, byłaby tylko śmierć... i dziecku uścisk anioła o tysiącu oczów.
— A! i życie jeszcze uśmiechnąć się wam może.
— O! nigdy — rzekła Lija — nigdy!
Odprowadzając rozmowę od tych myśli smutnych, Jakób wstał i począł ją żegnać.
— Jutro lub pojutrze, odezwał się, albo przyjdę lub przyślę do was, bo muszę wynaleźć mieszkanie dogodne, sługę... Zostawiam wam (położył na stole pieniądze) na pilniejsze potrzeby wasze. Musicie sprawić suknie...
Lija zarumieniła się, w istocie odziana była tak ubogo i biednie, że jéj na ulicy pokazać się było trudno.
— I bądźcie weselsi... ja z daleka opiekować się wami będę, ja czuwać nie przestanę...
Lija spojrzała nań nagle znowu przestraszona,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/100
Ta strona została skorygowana.