wołał Jakób — to żem serce twe macierzyńskie mógł rozradować... i że mi Bóg dał oświecić się i poznać drogi swoje.
— A! Jakóbie mój kochany, wielkie to błogosławieństwo Jego za cnoty nieboszczyka. Nie wszystkim jednak dzieciom moim los tak sprzyjał... Sarah w biedzie, choć ty im pomagasz, a co gorzéj, w chorobie... u Mirjam dzieci się nie hodują. Siedziałam długo przy niéj, ale zatęskniło za tobą serce moje — chciałam cię raz jeszcze zobaczyć w życiu. I długo wahałam się myśląc sobie, on się tam staréj, ubogiéj, biednéj matki swéj może wstydzić będzie... I to mnie wstrzymywało... Ale powiedziałam sobie potém: ja pocichu przyjdę i zobaczę go choć zdaleka i pobłogosławię mu pokryjomu, aby oczy moje nasyciły się widokiem tego, któremu sam pan Bóg Izraela błogosławi.
— O moja matko droga, rzekł Jakób, jakże ty pomyśleć mogłaś, abym ja był tak niewdzięcznym; bym nietylko przykazań Bożych ale serca własnego nie słuchał... szanując ciebie. Jakże pomyśleć mogłaś...
— Jakóbie mój, odpowiedziała — ja wiem co po świecie bywa! Starszy wasz brat dosyć mnie szanuje, choć matką jego nie jestem, a byłam tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/106
Ta strona została skorygowana.