oni się wszyscy błyszczą ale to hołysze, a do Polski się cisną, aby worek nabić. I to jeszcze... żeby nabić... ale zaraz przehula co nakradnie. Gadają o swoich tysiącach dusz, a to wszystko pozadłużane, biedota tylko błyszczy mundurzykiem, na carskim chlebie żyje... z łaski... Ja ich znam... o! o!
— Ale Sofronow ma w Kostromskiéj gubernii....
— No! no! już ja takich znałam dużo co mieli i w Jarosławskiéj i w Tambowskiéj tysiące dusz, a byli bez kawałka chleba.... Prawdę powiedziawszy, łgą bezpiecznie, jedźże sprawdź do Kostromy.
Pokiwała głową znacząco pani Wtorkowska.
— I te pensye pułkownikowskie, jeneralskie, dodała wzdychając, to gdyby, z pozwoleniem, nie kradli, żyćby nie było z czego....
— Ale proszę mamy, kiedy to u nich się kradzieżą nie nazywa... jakoś inaczéj. U nich już tak urządzony kraj, że wszyscy mają uboczne dochody... i jawne i potajemne.... Ale to wszyscy bez wyjątku.
Wtorkowska mimo tłumaczenia córki, westchnęła.
— O! tego Jakóba mi żal, rzekła ciszéj, ale znowu z taką matką!! w muszkach? i okazuje się że on religii nawet wyrzec się ani myśli... to już niepodobieństwo....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/115
Ta strona została skorygowana.