mych żydów. Poleciał do Manna, nic tu jeszcze zdecydowaném nie było, ale wieczorem wiedziano już o postanowionym adresie do Cesarza, o dozwoleniu na pogrzeb uroczysty.
Nocą potrafił Jakób obiedz potrzebniejszych ludzi, był tam gdzie się spisywał adress, wpadł do resursy, gdzie pierwszą swą noc bezsenną przesiadywała delegacya miejska, obmyślając pogrzeb, porządek, bezpieczeństwo, spokój, straże; kojąc żale jednych, drugich uspokajając obawy, trzecich niecierpliwości miarkując... W głębi czuli tam wszyscy jak rola ich była pozorną, jak krótkiem być mieli narzędziem w rękach ludzi, którzy sami nie wiedząc co począć, potraciwszy głowy abdykowali.
Wszędzie usposobienia były takie jakich Jakób mógł pragnąć, chrześciańska ludność Warszawy, nawet ci co wprzód walkę rozdmuchiwali, dziś czuli potrzebę zgody — podawali do niéj ręce.
Manna wszakże nie spotkał nigdzie. — Noc zeszła mu na ławce w resursie, na chwytaniu sercem i uchem wieści i domysłów najróżniejszych. Z brzaskiem pobiegł do mieszkania wpływowego człowieka, który nieco obrażony że nań nie padł wybór do delegacyi, jak Achilles ukrył się w swym namiocie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/12
Ta strona została skorygowana.