powrócił z za granicy, prawie ciągle odtąd siedział w Warszawie, nie oddalał się.
— A to już sobie te tajemnice rozwięzuj kiedy chcesz, zawołał ojciec. Ja ci mówię to co wiem najpewniéj, a ty chronologią wybadaj. Bądź co bądź rzecz się stała... fakt... a jak spełnił się, to jego sekret.
— Daty mi się plączą? Jużciż nie była za granicą? mówił Henryk.
— A ktoż to wie! u wód, teraz wszyscy do wód jeżdżą, nawet ci którymby dość było prostéj wody ze studni.
— Oryginalne! powtarzał Henryk.
Tegoż dnia, smutniejszy niż zwykle pan Henryk, wedle zwyczaju, poszedł dans l’avant soirée, odwiedzić Muzę.
Była to jego poufała, szara godzina w któréj nawet Sofronow nie miał przystępu. Muza miała tak metodycznie rozłożony czas, że ci których sam na sam przyjmowała, nigdy się z sobą nie stykali. Henryk raz na zawsze dostał na własność l’avant soirée; zastawał zwykle Muzę w jéj pokoju, najczęściéj samą, bez matki, i mógł z nią pomówić swobodnie, swobodnie ucałować piękne choć dosyć spore jéj łapki, uśmiechnąć się, pożartować.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/123
Ta strona została skorygowana.