szła, mąż patrzał na podłogę, żona na sufit. On o coś pytał, ona mu coś odpowiadała, ale rozmowy ani sklecić.
— Widziałaś w tych dniach Jakóba? spytał po chwili Henryk, był on tu?
— Nie, od dni kilku.
— A prawda! ma gości, matkę.
— Wiem o tem, ojciec mi wspomniał.
— I o nikim więcéj ci nie mówił? spytał śmiejąc się Henryk.
— A o kimże mi miał mówić?
— A! nic! nic... no — to nic.
Zamilkli ale Tilda była niespokojna.
— Czy mi nie odpowiesz o co to chodzi? spytała.
— Nie — dzieciństwo... Miałabyś mi za złe gdybym cię rozczarował. Lubisz tego Jakóba, w istocie dobry człowiek, ale dajmy temu pokój.
Najmniéj ciekawa kobieta, jest jeszcze bardzo ciekawą, cóż dopiero gdy się rzecz tyczy ukochanego przez nią człowieka; Tilda stała się coraz widoczniéj niespokojną.
— Jestem pewna, odezwała się, że Jakób nic takiego zrobić nie może, coby mnie o nim inne nad to które mam, wyobrażenie dać mogło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/128
Ta strona została skorygowana.