— Nie wierzę, to bajka! ani tobie ani ojcu nie uwierzę; powtarzam to jest niegodziwa potwarz.
— A! zmiłuj się? dla czego?
— Dla tego, że to być nie może.
To mówiąc wstała od stołu poruszona, ale zamiast pójść do fortepianu, wedle zwyczaju, zamknęła się zaraz w swoim pokoju. Tu dopiero łzy się strumieniem z jéj oczów puściły, padła na kanapę płacząc.
Dotąd wierzyła w jednego przynajmniéj człowieka na ziemi, którego uczyniła swym ideałem; — ideał ten zstępował z piedestału, stawał się nagle pospolitą, ziemską, ułomną istotą.
Istotą fałszu pełną, inną wewnątrz, inną dla niéj, komedyantem miłości.
— A! nie! nie! to być nie może! powtarzała sobie. Lecz głos szyderski pytał ją urągając się.
— Dla czego? nie sąż oni tacy wszyscy? nie takimże jest świat cały?
Gorycz zalała jéj serce, łzy płynęły, siedziała przybita sama nie wiedząc co począć, jak się uleczyć z tego znękania śmiertelnego. Naprzemiany to wierzyła słowom męża, to je odpychała jako potwarz, a życie tak się jéj wydało pustém, straszném, obrzydłém bez niego, że zapragnęła śmierci.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/130
Ta strona została skorygowana.