— Nie wiem kto, szepnęła Tilda, wy może wszystkich odpychacie od siebie?
Jakób poczuwszy w tém jakąś wymówkę, spojrzał na nią.
— Ja? spytał — ja? to chyba mimowolnie. Wiesz pani (dodał z przyciskiem wymawiając wyraz ostatni) o przybyciu mojéj matki? jest to kobieta cnót wielkich, ale prosta... Widzę że wszyscy się jéj obawiają, i dla tego stronią odemnie, a obojętnością dla matki, nie mogę okupywać przyjaźni obcych ludzi.
Tilda zapomniała była o matce.
— Pan masz matkę u siebie? spytała.
— Tak jest.
— A może, szepnęła cicho nie mogąc się wtrzymać — a może — inne pana od nas jakie odstręczają stosunki tajemne, ciche... skryte... miłe sercu.
Jakób czując drżenie w jéj głosie spojrzał na nią wielkiemi, zdziwionemi oczyma, w jego spojrzeniu malowało się zdumienie tak szczere, taka myśli otwartość, niewinność i pewność siebie, że Tilda prawie się swéj łatwowierności zawstydziła; spuściła oczy i odeszła do Muzy. Jakób pozostał sam jeden z domysłami swemi.
Nie zrozumiał on co to znaczyć mogło, czuł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/137
Ta strona została skorygowana.