o niegodném z nią obejściu tego człowieka, krew się w Jakóbie na samo jego wspomnienie burzyła, nie miał wszakże prawa dać mu poznać że wiedział o téj haniebnéj historyi, i nie miał powodu jawnego obejścia się z nim niegrzecznie.
Zmięszany, zimno, bardzo zimno, powitał go zdala nie podając mu ręki i wskazując tylko krzesło.
Dawid poznał łatwo że nie był miłym gościem, ale tém poufaléj rozsiadł się w krześle, laskę włożył w usta, poprawił w oku szkiełko i począł powoli:
— Zdziwicie się zapewne, spotykając mnie tutaj... zostało wam wrażenie nieprzyjemne z ostatnich odwiedzin u nas, dla tego żeśmy, nie rozmyśliwszy się naówczas, odmówili pomocy temu biednemu emigrantowi... ale...
— Wcale o to urazy nie mam, każdy postępuje wedle swych przekonań.
— No tak, jest recht, rzekł Dawid, ale ja potém się długo rozmyślałem, patrzałem, starałem się ten interes poznać głębiéj. Ja wam powiem szczerze że wy mieliście racyą, a my nie mieliśmy racyi.
Wyrzekł to coraz głos podnosząc, tryumfująco, i spojrzał na Jakóba pewien skutku, ale Jakób słuchał zimny, ani go to zdziwiło, ani poruszyło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/153
Ta strona została skorygowana.