— Czego tu pan chcesz? po co przychodzisz? zawołał Jakób.
— Jak to? co pan tu robisz?
— Ja tu jestem w imieniu ojca, z prawem opiekuna.
— Ja przychodzę do mojego dziecka.
— Ani matka ani dziecko nie należą do was, dałżeś im imie swoje? przyniosłżeś im co oprócz hańby, nędzy i przekleństwa?
— To tak nie może być, przerwał Dawid mięszając się, ja chciałem dać list rozwodowy mojéj żonie, ja byłbym się ożenił, co to jest! Ja ją znajdę, ja się rozwiodę! ja się ożenię. Dla czego macie mnie tu bronić przystępu? Ja muszę się z nią rozmówić!
— Jeżeli ona się na to zgodzi i w mojéj obecności, odpowiedział Jakób stanowczo — inaczéj, nie.
— Dla czego się ona nie ma na to zgodzić? odparł żywo Dawid, ja mogę dla niéj wszystko zrobić, albo nic, ona jest w mojém ręku!
Domawiał tych wyrazów gdy drugie drzwi otwarły się z trzaskiem, weszła Lija, ale ze skromnéj, przestraszonéj, płaczącéj przeobrażona bolem, oburzeniem, prawie straszna. Wielkie uczucie nadało jéj powagę, blask, siłę niezwyciężoną; Dawid
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/159
Ta strona została skorygowana.