Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

niła się prawie w osłupienie i podała mu nieśmiało rękę zimną, drzącą, wyschłą — na powitanie głosu jéj zabrakło. Jakób przywykły do żywszego przyjęcia, zmięszał się czując od razu że i tu ścigać go musiało to co wszędzie — potwarz jakaś. Ale są chwile w życiu w których liczba spadających na raz jedne po drugich ciosów czynią już twardszym człowieka na to co go spotyka.
— Może przyszedłem nie w porę, rzekł Jakób witając ją, odejdę.
— Ale nie, odpowiedziała Tilda zmięszana nieco, owszem, nigdy pan bardziéj w porę przyjść nie mogłeś, chciałam bardzo widzieć się i pomówić z wami.
— Ale tyś chora?
— Nie — a! nie! jestem zupełnie zdrowa! odpowiedziała zimno.
— Tyle mnie dziś spotkało różnych przykrych, śmiesznych, bolesnych, krwawych ciosów, że serce moje samo się upomniało, abym tu przyszedł po pociechę.
— Serce? a! to chyba ze starego nałogu!
— Jak to? miałażbyś i ty już mi nie wierzyć? spytał Jakób.
Tilda długo, badająco spojrzała na niego.