ileż to razy stary niedopatrzywszy się dziury, oszukał, ile razy to na co najwięcéj rachował, najdłużéj mu potém leżało, bo było najdroższe.
Szmul zaschły, zawiędły, wysoki, stary ale nie zestarzały, bo — jak powiadał — na to nie miał czasu; w handlu tym, który przez lat trzydzieści go zajmował, nabył niezmiernéj znajomości ludzi i wielkiego dla nędzy, bied, ułomności ludzkich współczucia i wyrozumienia. Mimo doskwierającéj mu osobiście biedy, wesół był zawsze, bo wierzył w opatrzność Bożą. — W gruncie był to, po swojemu, dość uczciwy człowiek; nieraz gdy łzę zobaczył na oku biedaka, grosz mu postąpił, pewien że mu go Bóg odda.
Mimo wielkiego niedostatku i tego życia z dnia na dzień, co nigdy nawet na pogrzeb zebrać nic nie da, Szmul się uśmiechał. Należało to do atrybucyi jego rzemiosła; smętna twarz nie obudzą zaufania, nie przyciąga ludzi, smutnym potrzeba dodać otuchy, rozstających się z odzieżą — często ostatnią — udobruchać promykiem zaraźliwéj wesołości.
Więc, choć w duszy często sucho było i pusto, Szmul sobie podżartowywał, a żarty te, zrazu przymusowe, przeszły powoli w naturę. Na wargach
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/203
Ta strona została skorygowana.