Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

braną była, ale kosztu i biedy przysporzyła na długo. Przychodził ostatni termin wypłaty komornego, zbliżały się i święta wielkanocne, w domu nie było złamanego szeląga. Szmul zwykle wesół, chodził jak martwy, przybity, milczący. Pukał do wszystkich drzwi, u których kredyt mógł znaleźć, nie wskórał nic u nikogo. Rozpacz, mimo wiary niezłomnéj w Opatrzność, poczynała obejmować starego. W kieszeni kilka błąkało się trojaków tylko. Zrana Szmul wyszedł w ulicę wedle obyczaju... poszczęściło mu się do tyla że sprzedał starą kapotę i dostał kilka złotych; miał już z niemi do domu pospieszyć gdy na drodze spotkał sołdata gwałtem chcącego mu weprzeć stary, odrapany kaftanik, niegdyś jedwabny. Stary wcale go sobie nabywać nie życzył, ale żołnierz tak naglił, tak się napierał i oddawał tak tanio, iż się nieborak spokusił. Obejrzawszy późniéj nabycie zafrasował się, bo oprócz odrobiny waty i łachmana jedwabiu, kaftan nic wart nie był. Wróciwszy do domu, gniewny sam na siebie, kazał go zaraz spruć starszéj córce. Rozele wzięła się do téj roboty przy świecy, a Szmul modlił się w drugiéj izbie, gdy nagle krzyk, ale krzyk wesoły usłyszał, krzyk podziwienia nadzwyczajnego...