chania jak z obowiązku; potém podjadłszy nieco, pomodliwszy się, stary szedł na spoczynek.
Lubiono go powszechnie, szczególniéj za tę wesołość, ceniono rozum choć nie dał rezultatów praktycznych, bo rozumny Szmul ów nic się nie dorobił, nie będąc ani marnotrawnym, ani zepsutym. Gdy się temu dziwiono, miał zwyczaj mawiać:
— Rozum jest to taka rzecz jak nożyce, gdy nie ma co krajać, nie pomoże choćby były najostrzejsze. — Sukno pod nie to już sam pan Bóg daje... Dola w ręku tego, którego imienia wymówić się nie godzi!!
I gładził brodę i uśmiechał się.
Wieczór był, ranna mgła zmieniała się powoli w deszczyk drobny, który obiecywał przez trzydniówkę kropić, bo nad zachodem rozpoczął, gdy Jakób nie bez przykrości wdrapał się na wschodki i galeryą prowadzącą do mieszkania Szmula. Nie zważał że stary ze swym towarem i parasolem szedł w ślad za nim, nie poznając go. Wracał właśnie do domu. Dopiero przy drzwiach się spotkali, a gdy Jakób rękę przyłożył do imienia Bożego, przybitego u nich, i ucałował ją obyczajem dawnym, po téj pobożności poznał go dopiero stary.
— Salem Alechem!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/211
Ta strona została skorygowana.