Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

bowałem wołać — Hendel! — targano na wszystkie strony... sprzedawali za bezcen... ta młodzież. A! co się zowie porządne rzeczy, nie mogłem nastarczyć grosza... aż musiałem na zastaw u Mortchela pożyczyć... A interesa będą doskonałe, jeżeli choć połowa tych powróci co teraz wychodzą.
Westchnął stary.
— No — cicho, zbliżając się do niego rzekł Jakób, ot i ja z miasteczka wymknąć się muszę, aby mnie nie schwytano... U mnie dziś rano była policya i żandarmy... czekałoby mnie więzienie.
Stary się pochwycił za głowę.
— U was! Co? co? czyż i wy Rabi Jakóbie pójdziecie z nierozumnymi Pana Boga kusić?
— Nie, ale zamknięty siedzieć nie chcę.
— Za co?
— Czyż pytać trzeba!
— No, to prawda... ja na to patrzę wiele już lat, a jeszcze przywyknąć nie mogłem... Tu nigdy człowiek nie jest bezpiecznym, a cóż dziś?? a waj!
— Znasz ty kogo coby mnie bezpiecznie dowiózł do pierwszéj pocztowéj stacyi?
— Czy znam?? tu na naszém piętrze, w téj kamienicy jest taki... Nazywa się Mordko... On... no, wszak każdy żyć z czegoś musi? on szwarcuje,