on do tego przywykły... Towar, ludzi, papiery... co chcąc, codzień biedak głowę stawi aby brzuch nakarmił.
— Jesteś jego pewnym?
— A! a! tysiące mu powierzają.
— A potrafi?
— A! rzekł Szmul, on na rogatkach ma wszystkich w kieszeni. To jest człowiek sprytny jak ogień, chociaż mu to z oczów nie patrzy... Spojrzeć na niego tak zdaleka, trzech groszy by za niego nie dał, gadać nie umie, chodzić nie umie, żadnym językiem nic nie powie, głuchy, trochę ślepy... ale co to za człowiek!! On sobie potrafił taką zrobić twarz, mowę, figurę od biedy, że ile razy go wezmą, to go puszczą — mówiąc że strasznie głupi. Ale to jest... cymes!... Ja po niego pójdę.
— Idź, rzekł Jakób.
Szmulowa usłyszawszy że mąż wyszedł, stawiła się aby gościa zabawić, córki wyglądały przeze drzwi... na tego wielkiego człowieka... A Rozele, która była piękna bardzo, mówiła sobie wzdychając: — Miły Boże! gdyby ten bogacz mnie sobie podobał... coby to było za szczęście!... Ale darmo! a przecież mówią żem piękna... tylko nie dla takich jak on Parnesów... a! nie!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/215
Ta strona została skorygowana.