dem... wy... zostańcie, ja pójdę poprobuję do pułkownika....
Jakób żałował już swéj myśli, gdy Jankiel zapiawszy czarny żupan, wziąwszy czapkę zszedł powoli na dół i zameldował się przez żołnierza jako gospodarz domu.
Pułkownik odpoczywał, ale wpuścić go kazał, leżał na kanapie wyciągnięty z cygarem w ustach, czoło miał chmurne.... Jankiel stanął u progu z pokłonem.
— Czego chcesz? spytał pułkownik.
— Nic... dowiedzieć się tylko czy tu czego nie potrzeba....
— Nic nie potrzebuję, gdyby było potrzeba sambym wziął, nie prosząc... Czas wojenny! wiesz.
— Wiem, panie pułkowniku....
— Nie było tu słychu o buntownikach?
— Żadnego....
— Nie przechodzili tędy?
— Nie....
— O! wy tak wszyscy mówicie, bo trzymacie z nimi... żydzi téż! znamy was! kanalje!
— Byliśmy zawsze wiernymi monarsze.
— A czemuż nie łapiecie i nie dostawiacie buntowników?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/231
Ta strona została skorygowana.