leżę... A za starym moim narodem płaczę... płaczę dopóki dziki mnie szał nie ogarnie...
A drżę by kto pod tą skórą przyobleczoną, nową, nie poznał we mnie wyklętego żyda... abym litością dla brata się nie zdradził, miłosierdziem dla potępionego nie potępił... Dzieci moje już nawet wiedzieć nie będą, że w nich płynie krew kapłanów Izraela... niech nie wiedzą aby nie czuły, że są dziećmi zdrady.
— Bracie, odezwał się poufaléj stary, korzystam z twoich łez i boleści a zapytuję was co z tym nieszczęśliwym zrobić chcecie?
— Z jakim? — z sobą?
— Z osądzonym....
— Nie mówcie o nim... nie ja, rozkazy wyższe go skazały... Zginie, dzień świtający będzie dlań ostatnim, inaczéj być nie może... A biedny człowiek!
— Tak, dobrzeście rzekli, biedny człowiek... może matkę ma, rodzica, siostrę, żonę... Gdybyście z nim choć pomówić, dowiedzieć się dozwolili.
Pułkownik spojrzał chmurno....
— Po co nam to? co między nami a tym narodem wspólnego? Nie pamiętacież jak się z nami obchodził?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/239
Ta strona została skorygowana.