— Pamiętamy tylko, żeśmy się na jednéj rodzili ziemi, rzekł Jankiel, a nieśmiertelny prawodawca nakazał nawet zwierzęciu ulżyć ciężaru, cóż człowiekowi, choćby poganinem był?
— Nie, nie, zawołał pułkownik, nie, ja jestem pod dozorem tysiąca oczów niechętnych, ja nie mogę nic — mnie także otaczają szpiegi. Przekupcie sobie żołnierzy wódką, groszem, to łatwiéj — niech pójdzie kto chce do niego... ten motłoch za pieniądze zrobi wszystko...
I ze wzgardą rzucił ręką.
— Pozwolicie? ja poślę mojego krewnego! Nic mu się nie stanie!
— Ja nie pozwalam! ja nie wiem! ja o niczém wiedzieć nie chcę!!
Jankiel zamyślił się długo, wyszedł na chwilę i powrócił do pułkownika. Ale już Jakób z dodanym mu żydkiem Herszkiem którego przezwano Kręcielem, próbował zbliżyć się do jeńca. Wdział na siebie suknię żydowską zwyczajną, Herszko w kieszeń wziął parę butelek rumu i wódki... Poszli.
Była noc późna, żołnierze spali, warta chodziła, tylko na ławie przed domem czuwał feldfebel, ziewał, palił papierosy i klął. Szczęściem trafiło się, o co nie trudno, że był pijanica nałogowy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/240
Ta strona została skorygowana.