Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

Ujrzawszy ojca zawstydziła się dziecinnie, zmięszała. Wychowanie, życie nigdy ją nie zbliżyło do niego, nie miała w nim ufności, nie zwykła była otwartém doń mówić sercem, więc i łzy i obawę i swą rozpacz pragnęła utaić.
Ojciec usiadł milczący i posępny.
— Widzę że wiesz, rzekł po namyśle, co się stało z Jakóbem. Nie jestem ja zwykle sentymentalnym do zbytku, no — ale mi go żal. Przywiązałem się trochę do niego jak do dzieła rąk moich, jak do przybranego dziecięcia. Głowa szalona, poleciał na zgubę. Żal mi go, powtarzam ci, i radbym go ratować.
— Lecz czyż można? jestże sposób jaki? ja nie widzę.
Ojciec chodził, namyślał się głęboko i kosztowało go snać wiele, po raz pierwszy w życiu szczerzéj się z dzieckiem rozmówić.
Stanął i wlepił w nią oczy.
— Nie ma dla mnie tajemnic, rzekł, choć nie o wszystkiem mówić lubię, o wielu rzeczach nie chcę wiedzieć, a rozum każe milczeć, nie tykać ich; ale przychodzi chwila gdy rany śmiało dotknąć potrzeba. Dziś lub nigdy. Tyś go kochała i kochasz — on ciebie kochał. Myślałem z razu że to