wielu ludzi, wcale w duszy niekatolickich, ale pragnących mieć zaszczyt należenia do téj sfery, w któréj się stare i piękne obracają imiona, mieściło się mnóstwo wolontaryuszów różnych stopni, pełniących wszelakie posługi. Choroba na arystokracyą nigdzie może bardziéj niż u nas rozpowszechnioną nie była. Jak mieliśmy zawsze więcéj wodzów niż żołnierzy, tak téż w końcu więcéj się znalazło znakomitości tytułowych, rodowych niż prostéj, dobréj, staréj szlachty... każdy się czepiał do jakiéjś illustracyi, do antenata podejrzanego, do jakiegoś cudzoziemskiego tytułu komuś kiedyś przez kogoś, za coś nadanego, aby się z tłumu wyróżnić kosztem zapomnianego bohatera. Tłumaczono owo: noblesse oblige, nie innym obligiem tylko tém, że się musiał już taki wystały szlachcic zapisać w szeregi zachowawcze. Niejeden się na to może i zżymnął, ale szedł, musiał, miłość własna rozkazywała. Dużoby o tém powiedzieć można, ale nie pora podobno i to co się powiedziało, prawie za wiele.
Ten w szlacheckim świecie obozik oddzielny, naturalnie nie policzający tolerancyi religijnéj do cnót nakazanych przez kościół — nigdy z żydami zgody zupełnéj, przymierza i równouprawnienia nie przypuszczał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/29
Ta strona została skorygowana.