tych w porę, po wyjściu zaś matki, pocałunki i rada na ucho, aby oszczędzając sobie przykrości, Henryk użył przyjaciela Manna.
Wprost do niego udał się oszalały biedak, Mann zdawał się już przygotowanym, dał naukę moralną, wyłajał, z błotem zmięszał, ale sprawy się podjął.
Złamany, zmęczony, zbity Henryk powrócił do domu i rzucił się na krzesło czując prawie chorym.
Był u kresu swych pragnień gorących i tu — dziwnym fenomenem psychicznym, ogarniał go jakiś żal, przestrach, boleść; prawie się wstydził i przerażał tém co uczynił.
Ideał nowy, gdy o nim marzył i wystawiał go sobie na miejscu Tildy w swym domu, stawał mu przed oczyma groźny i straszny. Z nim razem pod dach namiętna wchodziła walka. Żal mu było cichéj Tildy, o którą był spokojnym, którą musiał szanować, dla któréj teraz w przeddzień rozstania czuł jakieś przywiązanie, przyjaźń... uszanowanie. Nie kochał jéj, a żałował.
Ale zawracać się nie czas już było.
A szczęście tak teraz wydawało się straszne... z tą córką, z tą matką, z tym szumem i blaskiem, któremi je otoczyć było potrzeba, z tą niewolą co się obiecywała razem z niemi...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/294
Ta strona została skorygowana.