dach nie miała udziału, to pocichu i z rezygnacyą z latami coraz rosnącą i umacniającą się.
W owéj misternie oddzielonéj części groty nad sadzawką, stolik nakryty oczekiwał jeszcze gości, którzy na górze nieco się z pyłu włoskiego otrzeć poszli. Przy innych stolikach już było dosyć pełno.
Przy jednym siedział osamotniony mężczyzna pięknéj ale znużonéj i pochmurnéj twarzy, w którym nawet dobrym znajomym trudno teraz było poznać pana Henryka, co przed laty kilku tak wesoło przebiegał tutejsze gościńce z trzpiotowatą Gigante.
On to był sam, ale guantum mutatus ab illo! Spieszym uspokoić trwożliwych czytelników że bynajmniéj nie stracił majątku, nie zubożał wcale — postradał tylko humor, ochotę do życia i ów zapał młodzieńczy z jakim niedawno spijał szumiący nektar żywota. — Patrzał on na Włochy nie widząc ich, ziéwał, był blady, zamyślony, znękany — i sam jeden... Pismo święte powiedziało: Vae soli, było téż mu jakoś bardzo biednie i bardzo smutno.
Drugim przy oddzielnym stoliku był dawniéj nam znany cygan Stamlo Gako, jeszcze bardziéj znudzony, żółciejszy i czarniejszy niż był, otylszy, ociężalszy, drzemiący.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/301
Ta strona została skorygowana.