wtarzanego, przezwano Boakoam. Był to pięknego imienia szlachcic, dziś z niegdyś ogromnéj przodków spuścizny osiadły na niewielkim majątku, o przekonaniach twardych i dowcipie ostrym i zjadliwym.
Oprócz niego kilku hrabiów i pseudohrabiów, dosyć szlachty staréj, kilku orthodoxów z młodzieży co nauki kończyła w zakładach Jezuitów za granicą w Bawaryi i Belgii, składali towarzystwo. Rozmowa toczyła się około bieżących wypadków, dowcip naturalnie ostrzył się na nieszczęśliwych równouprawnionych.
— Nie ma wątpliwości że za lat jakie sto, rzekł Boakoam, jakto ktoś dowcipnie przepowiedział, doróżkarzami będą hrabiowie P. i Z., a ich pałace przejdą w ręce R., K. i L.
— Bardzo to być może, odparł gospodarz, który téż do jednéj z rodzin wymienionych należał, jeżeli my tak jak dotąd iść będziemy. W każdym razie wina nasza... Mogliśmy i możemy wcielić i wsiąknąć tych R. K. L., zużytkować ich, ale na to nie mamy odwagi ni siły, reszty majątków tracimy na fatałaszki, brzydzimy się pracą, oni są skrzętni, baczni, wytrwali... zwyciężą!
— To jest, kochany hrabio, że chcąc aby nas żydzi nie pożarli, trzeba nam samym żydami zostać,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/31
Ta strona została skorygowana.