myślał że mu się przysłyszało. Niespokojny, nie wiedząc zkąd ten dźwięk wychodził, był pewien, drugi raz usłyszawszy go, że się mylić nie mógł. Odrętwiał. Była jakaś fatalność w tém równoczesnym prawie spotkaniu dwóch istot, z których jedna przypominała mu utracony spokój, druga zmarnowaną nadzieję, obrażoną krwawo dumę. Ale nie widział Tildy... głos ten jakby z obłoków spadał i tém przykrzéj go raził. Chcąc się przekonać zkąd pochodził, wstał i poszedł do końca groty, gdzie stół i kątek ów ukryty widać było... zobaczył ją i osłupiał znowu.
Oczy Tildy w inną były zwrócone stronę, uśmiechała się do męża, coś mu szepcząc po cichu, Jakób ją w rękę całował. Henryk niepostrzeżony mógł się wpatrzeć; widział ją odmłodzoną, szczęśliwą i piekło w piersi mu zawrzało. Wszyscy byli szczęśliwi! wszyscy, on jeden... Uśmiech szatański, gniewny wykręcił mu usta; powoli wlokąc się z dzikiém wejrzeniem powrócił na miejsce swoje.
Ale srebrny ów głos Tildy nie jego tylko zwrócił uwagę, poznała go Muza także, uderzył jéj ucho, odbił się może w piersi; natychmiast po ustąpieniu Henryka, pod pozorem oglądania groty, posunęła się ku jéj otworowi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/312
Ta strona została skorygowana.