widujecie ludzi, pomożcie nam do działania na nich. Idźmy razem, ręka w rękę.
Znowu żywy rumieniec okrasił twarz Muzy, która zbladła wprędce i spuściła głowę.
— Nie lubię polityki, rzekła, i tych wszystkich brudów które ona za sobą ciągnie; ale gdybym wiedziała że istotnie mogę być użyteczną, poświęciłabym się chętnie. Chociaż, kochany pułkowniku, gra to niebezpieczna, gra z ogniem... sparzyć się łatwo. W naszém położeniu, w mojém zwłaszcza... kobiecie niezamężnéj... tracąc popularność, traci się może z nią przyszłość całą... dziś lada oznaka, podejrzenie.
Pułkownik się uśmiechnął.
— A! pani, rzekł, czyż się wy o to możecie lękać? Pojedziecie do stolicy, zobaczycie jak tam będziecie przyjęte... ale na cóż i to, dodał ciszéj, czyż pani nie jesteś pewną że każdy na którego raczycie rzucić okiem...
Nie dokończył, zakrawało to coś na preludyum oświadczenia się, a z rachunków Muzy wypadało, żeby go nie przyspieszać, przerwała więc:
— Allons donc, źle zrozumieliście mnie pułkowniku, ja mówiłam tylko o powszednich kłopotach i nieprzyjemnościach życia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/76
Ta strona została skorygowana.