Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

lewo Szymek kulawy... ale prawda, wy jego nie znacie....
Jakób już szedł, schodki były połamane, ciemne i brudne, zamiast poręcza kij przywiązany na sznurze, na strychu ciemno także. Drzwi w prawo odznaczały się tylko szparami przezroczystemi przez które padały smugi światła, dowodzące jak to tu zaciszno być musiało w zimie.
Zapukał Jakób raz i drugi napróżno, nie było widać we zwyczaju żeby się tu ktoś w ten sposób oznajmywał, nie odpowiedziano mu nic, poczekawszy chwilę, powoli uchylił drzwiczki.
Obraz który mu się przedstawił, był dziwnie przejmujący. Maleńka izdebeczka uboga, naga, ciasna, jedno w niéj okno głęboko oprawne, część tylko jéj średnią oświecało; łożeczko z pościelą lichą w jednym kątku, tuż przy nim biedna, stara kolebka prosta, od siekiery wyrobiona przed laty.
Na stołku prostym znużona pracą czy cierpieniem spała z jakąś robotą w ręku, owa piękna niegdyś Lija, piękna i dziś jeszcze ale cała obleczona powagą smutku i nieszczęścia.
Nogi jéj opierały się o tę kolebkę od której oddalić się lękała. Na pstréj poduszeczce widać było głowę dzieciny uśpionéj, bladą, mizerną, wy-