nych, dowodzących że Lija sama gotowała sobie jedzenie, leżał kawałek zeschłego chleba, łyżka drewniana, miska czarna wyszczerbiona. U drzwi krył się dzbanek nadtłuczony; trochę przepranéj bielizny schło w kątku na złomkach staréj drabiny. Ale pomimo to było dość jeszcze czysto i znośnie, a przez okno otwarte zielenił się ogródek i przelatywały przed nim szczebioczące jaskółki.
— Wasza familia mnie tu przysyła, począł Jakób po chwili, rodzice... może byli dla was za surowi, ale i oni, choć milczą mają téż miłość i litość w sercu dla swojego dziecka... wy cierpicie nędzę.
— A! nie, nie! odpowiedziało dziewcze, mnie tu dobrze, spokojnie — nikt nie widzi, nie pyta, nie.... Z początku było gorzéj... teraz... i ludzie do mnie i ja — przywykłam już.
— Jeśli nie dla was, to dla waszego dziecka, któremu ta nędza szkodzić musi, trzeba was z niéj wyrwać... ja z tém przychodzę.... Musicie wziąć sługę i lepsze mieszkanie.
Lija spojrzała nań wielkiemi, łzawemi oczyma.
— Ale mnie dobrze... mnie nic nie potrzeba...
— Ja mam na to dane pieniądze, dorzucił Jakób.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/95
Ta strona została skorygowana.