— Ja! ja od niego! krzyknęła — od tego zdrajcy... a! raczéj z głodu umrzeć mnie i jemu niż od tego... żądać chleba kawałka...
A! nie — on mnie chciał spodlić do ostatka, wyznaczając mi jałmużnę na życie, ale mu nią rzuciłam w oczy! Ani go widzieć więcéj, ani żądać nic od niego nie będę... a! nigdy... Ja go nie znam i dziecię ojca swego znać nie będzie, aby się za niego nie wstydziło. Nie powiem mu tego imienia przeklętego... sama o niem zapomnę...
I znowu płakać zaczęła, a po chwili szepnęła cicho z obawą:
— Czyście wy tam byli u nas? czyście widzieli starego... którego imienia wymówić się boję... starca z brodą siwą... i matkę biedną zapłakaną i siostrę któréj wstyd zrobiłam... i ten dom w którym tak było wesoło póki mój nierozum nie wniósł doń żałoby i sromoty... póki z niego nie wyszło dziecię przeklęte aby już więcéj nie przestąpić jego progu?
— Nie — ja tam teraz nie byłem, rzekł Jakób.
— A!... poczęła Lija wpatrując się w niego, ja sobie teraz przypominam, ja was tam widziałam jeszcze w szczęśliwszy czas... przyszliście raz w dzień szabbasowy... prawda? i długo mówiliście ze starym?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/99
Ta strona została skorygowana.