Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

gła, żeby przy nim nie był... choć mu ręką kasztelan pokazywał, aby miejsca swego nie opuszczał. Było go tam komu zastąpić. Z murów zszedłszy choć ranny, nieustannie krwią plując, tyle tylko, że do domu obwiązać się pojechał Czarniecki.
Przyszedł doktór, aby gębę zaszyć, przyłożono plaster... Mówić mu było trudno, a no, niecierpliwą ręką pisał — że chorować nie ma czasu.
W nocy Pełka przy nim pozostał, ale ta przeszła spokojnie, tylko nieustannie z miasta płynęli ludzie tłumami dowiadywać się, jak się miał ten, na którym całą pokładali nadzieję, i Pełka ciągle komenderowany wychodzić musiał, opowiadać, że nic niema złego i że go jutro zobaczą, jako codzień.
Nie dali mu prawie usnąć... ani też spoczynek mieli od Szwedów, bo ci wiedzieli, dobrze znając Czarnieckiego, gdy go Szwed postrzelił; szturmowali więc zawzięcie jeszcze, przewidując w mieście trwogę...
Rana, choć bolesna, bo i mówić nie dawała, i jeść z nią było niewygodnie, przynajmniej niebezpieczną nie była. Nazajutrz, jak świt, kazał sobie pan Czarniecki konia podać.
Dopieroż widzieć było potrzeba, gdy się ukazał w rynku, jakim go powitano okrzykiem, jak do niego przypadano, a oczy się łzami wilżyły, a ochota i męstwo tak urosły tej godziny, iż gdyby nie trzymano młodzieży, padłaby hurmem na Szwedów, śmierci szukając i sławy.
O południu zluzowany Pełka poszedł do klasztoru dowiedzieć się o panu Czarnieckim, gdy ogromny tłum ludzi kilkuset otoczył klasztor, napełnił dziedziniec i poczęto wołać. Posłał im tedy Pełkę, aby kilku z między siebie mu delegowali dla rozmowy, czego chcą.
Tak się też stało; pięciu wybrano, którym pan Kochanowski, młodzieniec pięknych nadziei, przodował. Wpuszczono ich do małej izby, gdzie-