szynki... O driakwi też na wypadek choroby nie zapomniano.
Doszywała szkaplerz pani wojska — a spóźniła się z nim, pono i córce szepnąwszy, żeby się nie śpieszyła, dlatego, że to był dzień feralny, w starym kalendarzu przez dziada oznaczony, że w nim ani krwi puszczać, ani się do drogi brać, ani żadnych zamysłów poczynać się nie godziło.
Dziecku o tem mówić nie chciała pani wojska, sama przecież usiłowała wszelkiemi sposoby wyjazd odwlec do rana, a w najgorszym razie choćby za północ — aby się jej serce nie trwożyło złą wróżbą. Być bardzo może, iż kowal na dany znak ze dworu gdzieś się zawieruszył... i krawiec z sukniami nie pokończył, i matka z córką szyły jeszcze wieczorem to, co dawno było gotowe, a na nowo popruto...
Pani wojska coraz to spojrzała w okno, co się tam ze słońcem dzieje... Zachodziło już... kowala nie było... Medard niecierpliwy ludzi słał i latał po domu jak opętany, — a no, nic nie pomagało...
W izbie jego panował jeszcze nieład jak największy. Szable, zbroiczki, misiurki, czepce żelazne, rusznice, pistolety leżały kupą na stole, odzienie się walało po ławach i łóżku... Chłopak pakował niby, a no, nie szło... Rzemyka w trokach zabrakło, to sprzążki...
Jedyny człek spokojny i wcale tem wszystkiem nie zmieszany był stary Węgorzewski... przyjaciel domu jeszcze od czasów wojskiego, stary żołnierz, wygadany dworak... który bawił w Gołczwi w ciągu roku przynajmniej sześć miesięcy. Miał on swój folwarczek na Podlasiu i mówiono, że się nawet nieźle miał, ale był stary kawaler i nudził się doma.
Jeździł tedy od dworu do dworu, opatrzony zawsze w najświeższe wiadomości i w różne z dalekich stron ukłony i — choć był skąpy bardzo — w małe podarunki i gościńce, które zawsze tak dobrane bywały, że go nic nie kosztowały, a wielką miały cenę. Przywoził zwykle
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.