Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

by się też więcej i nie pomieściło, przed pana Czarnieckiego, któremu tylko co polewkę do gardła przez trzcinkę dawano, bo jeszcze jeść tego dnia jak się należy nie mógł.
Skłonili mu się do kolan...
— Panie kasztelanie, — odezwał się Kochanowski butnie i raźno — zlitujże się nad nami młodymi, w których krew gra po młodemu, daj nam się pobawić! Jest nas czterechset, a może więcej, którzy w imię Boga i dobrej sprawy chcemy popróbować harcu za murami... Daj nam broni, kuli i prochu... Bóg dozwoli, że i my coś dokazać potrafimy...
Skłonili mu się wszyscy do kolan, prosząc a obejmując go za nogi...
Czarnieckiemu aż łza z oczu pociekła, a mówić mu było tak trudno, iż ledwie wybełkotał:
— Zgoda... a no czekać...
— Nie każcież nam czekać długo... — mówił Kochanowski — niech też i my pokażemy, żeśmy się na żołnierzów rodzili...
A tu czeladnik od krawca, chuderlawa figurka, wyszeplenił:
— Panie kasztelanie, ręce od rzemiosła się też proszą... pozwól i nam...
— Pozwolę — rzekł wódz.
Skinął tedy na Pełkę, aby mu papieru podał i napisał...
— Dodam wam żołnierzy, abyście marnie przez niedoświadczenie nie ginęli... i pójdziecie...
Zaczęli mu dziękować i wołać: „Niech żyje!“ a gdy ze schodów przeszło to na dziedziniec i w ulicę, cały ten tłum jął krzyczeć: Wiwat Czarniecki! wiwat!
Spuścił głowę, ręką dając znać, aby szli i uciszyć się swoim kazali, bo posmutniał od tych okrzyków...
Tegoż dnia pod wieczór przywołać kazał Wąsowicza, pułkownika od draganów i z huzarów, z pod chorągwi królewskiej, niejakiego Bylinę, sławnego z męstwa zapamiętałego żołnie-