Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

skich gości cale nie oczekując... Tu miny kopali spędzeni ludzie, więc najprzód dano do nich ognia...
Młodzieży już wstrzymać nie było ani podobna. Bylina też i Cekwart, kapitan od piechoty, człek drogi, bo był inżynierem dobrym, od tego zapału nabrali takiego ognia, jakby ich spoił, i wyrwali się ze studentami razem na stojące blisko działa na szańcach, około których kilku ledwie ludzi było. Ci jednak zaraz bronić się zaczęli i ognia dawać... ale popadali wszyscy... zagwożdżono działa, a że im tego było mało, pozrzucano je precz z szańców, bo zabrać nie było sposobu...
Gdy się i to powiodło... wstrzymać już dalej nie mógł ani pan Wąsowicz, ani Bylina... Cekwart około dział postrzelony zaraz padł... reszta się dalej parła... z takiemi okrzykami i strzelaniem, i hasłem, iż cały niemal obóz zaalarmowali...
Lecz niedługo było można korzystać z pochwyconego tak nieprzyjaciela, bo i trąby, i bębny na wsze strony zaczynały grać i wojsko się szykować, i ognia dawać poczęto, choć niewiele rażąc — tak że Bylina wyskoczył naprzód, aby zawrócić rozpędzoną młodzież. Dopiero, gdy go zobaczyli padającego, bo Szwed w samo serce go ugodził, i gdy Wąsowicz grzmiącym głosem zakomenderował, a Pełka i Rożański też z żołnierzem jęli zgartywać rozbieżanych, zdołano ich, choć nie wszystkich, zawrócić... Padło kilkunastu... Szwedów przeszło stu po szańcach i rowach, i przy działach postrzelano i wysieczono.
Zaraz niemal po tej studenckiej wyprawie, która Bylinę o życie przyprawiła, Szwedzi, jakby mszcząc się zuchwalstwa tego, szturmować poczęli z wielką siłą i uprzykrzeniem mieszkańców — pokoju chwili w mieście nie było... Sypali szańce, choć do nich strzelano... a codzień się pod mury bliżej dobierali.
W pierwszych dniach października trębacza