Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Na tyłach była pusta izba jakimś cudem do najęcia, zaprowadził ich niby ją opatrywać. Byli sami.
— Rzecz ci krótko opowiem, — rzekł Rożański — mój dobry przyjaciel... ot ten, kocha się w pannie... pilno mu ją widzieć, gotów i szyją nałożyć... Musi się przedrzeć przez obóz, aby się z nią zobaczyć i powrócić. Pomożesz?
Lejbuś głową zaczął kiwać.
— Co to do mnie należy, — rzekł — ale gdyby Jerozolimę naszą oblegali... a żebym ja się kochał nie wiem jak — nie porzuciłbym Jerozolimy dla kochanki...
Pełka się zarumienił, Rożański zagryzł usta.
— Nie pleć, — rzekł do żyda — on sam jeden Krakowa nie obroni...
— Tak, a gdyby jutro tak powiedziało stu, a pojutrze tysiąc... i poszli do kochanek...
— Pomożesz, czy nie? daj choć radę, mów, zapłacę... — zawołał Pełka.
— Proszę pana, — odezwał się Lejbuś, śmiejąc — to się rozumie, że się płaci, a nie wszystko można zrobić za zapłatę...
— Niech cię kaci rwą! — wykrzyknął zniecierpliwiony Rożański — chcesz czy nie?
Uśmiechnął się Lejbuś.
— Wielkie z panów rycerstwa gorączki, — rzekł — a na biednego żydka zawsze tylko z pięścią i z krzykiem. Jak ja pana poprowadzę i jak nas dwóch złapią, obu mogą powiesić, jak ja pójdę i mnie schwycą, to się wykręcę. Prowadzić, to jest gorsza rzecz, niż iść.
— Radźże...
Przez czas rozmowy Lejbuś się wpatrywał w Pełkę.
— Jabym chciał honor pański wiedzieć — rzekł wkońcu.
— Jestem Pełka z Gołczwi...
— Ja to sobie zaraz myślałem, mnie pana pokazywali zdaleka na murach przy panu kasztelanie... Mój dziadek miał arendę w Gołczwi...