Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

ny mojej przysiędze... kochając ją do ostatniego tchnienia.
Ścisnęli się raz jeszcze. Lejbuś za rękaw ciągnął... skoczyli razem w mokry dół i ciemności.

Cisza panowała dokoła... i ciemność, wśród której nic rozpoznać nie było można. Musieli się trzymać za suknie, aby się nie zgubić, bo się potem nawoływać nie mogli... W fosie pod murem naciekło wody niemal do kolan, a na śliskim brzegu ciężko było ustać... Chwilę tak musieli stać, gdy się furta zastrzasła, i czekać, dopóki się oczy nie oswoiły z ciemnościami, a nogi nie znalazły stałej podpory. Osuwała się ziemia pod nimi... Stojąc w dole, nie widzieli nic, co się po drugiej stronie działo... Najprzód musieli przez wodę w fosie przebrnąć tak, ażeby nawet pluskiem jej straży, mogącej być blisko, nie rozbudzić. Lejbuś do tego nie równie był zręczniejszym... Obejrzawszy się w prawo i lewo i nie zobaczywszy nic, potem w górę podniósłszy oczy na trochę jaśniejsze niebo, pociągnął towarzysza w prawo trochę, zawsze krajem fosy, gdzie się noga z trudnością utrzymać mogła — upatrując, gdzieby i wody w dole było mniej, i przeciwny brzeg do drapania się zdał dogodniejszy.
Tak kilkanaście kroków uszedłszy — Lejbuś się spuścił w dół... Instynktem jakimś trafili na miejsce, gdzie w kałuży leżał zrzucony z murów, czy spadły trup nagi. Bielał on nieco w ciemności, a po kształtach jego poznać było można, że już nie cały był. Lejbuś użył go za kładkę do przejścia przez fosę i na pierś stąpił... Pełka miał wstręt do takiego nieposzanowania zwłok ludzkich, lecz ciągniony za suknię, ratując się od upadku, musiał również nogę zeprzeć na trupie... Pomógł im ten poległy, rzucony bez pogrzebu... do wydostania się ku drugiemu brzegowi fosy, spadzistszemu i mniej jeszcze dostęp-