Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżania się dochodziły ich krzyki i śpiewy, i szumy a gwary... mogące najśmielszego napełnić trwogą... Tu już paliły się ognie porozkładane gęsto i wkoło nich widać było snujących się ludzi. Godzina była jeszcze niezbyt spóźniona... Przez namioty błyskało światło we wnętrzach... Obaj nasi podróżni stali długo, niżeli się w ten najniebezpieczniejszy przesmyk puścili.
Tu każdy krok musiał być obrachowany... W prawo i w lewo jak zajrzeć ognie i namioty, i kupy żołnierzy nieprzerwanym ciągiem zalegały drogę... Wyrazy pieśni dochodziły do uszu... brzęk naczyń, szczęk oręża... rżenie ciche powiązanych koni u żłobów... Lejbuś miał instynkt ściganego zwierzęcia... prowadził nim tak, iż ani się opatrzyli prawie, gdy się znaleźli już wśród namiotów. Szczęściem światła i ogniów wiatr nie dozwalał rozkładać szeroko, musiały one być od niego poosłaniane i opodal nie rzucały blasków.. Nagle, gdy się im dotąd udawało szczęśliwie w ciszy i zwolna kołując, przebyć już kawał, nie spotykając nikogo, usłyszeli w ciemności głosy tak blisko, iż innego nie było ratunku nad rzucenie się na ziemię...
Lejbuś pociągnął towarzysza, padli obadwa na wilgotny piasek i przyczaili się... Z namiotu o kilkanaście kroków wyszło trzech podpiłych Szwedów, trzymając się pod ręce... Oni to byli powodem, że Pełka padł obok przewodnika swego, czekając, aż ich miną...
Droga wiodła wprost na leżących, tak że Szwed, idący z kraju, a niebardzo w nogach pewny, zaczepił się o leżącego Żyda i upadł na niego. Pozostali towarzysze stanęli, śmiejąc się... Ten, który leżał, grzebiąc się, aby powstać, namacał człowieka... Na myśl mu snadź wszakże nie przyszło nic innego nad to, że na równie lub gorzej od siebie pijanego trafił spoczywającego w błocie... Wrzawa powstała i krzyk. Pełka, leżący zboku, zcicha już do tulicha u pasa sięgał... Żyd zaś udawał pijanego czy umarłego, ale tak