nieczułego, iż gdy go podnoszący z ziemi z pomocą towarzyszów Szwed nogą kopać zaczął ze złości — ani drgnął.
— To nie pijana, ale snadź zdechła jakaś bestja! — zawołali.
Nie dosyć na tem: poschylali się wszyscy nad żydem, macając go... Lejbuś udawał nieżywego, Pełka, któremuby to stokroć ciężej przyszło, pozostał jakiemś szczęściem zboku nietkniętym.
Nie przyszło do badania... pijani poszli dalej... Nierychło dopiero odpuściwszy ich, Lejbuś, zlekka się otrząsł i wstał... Podeptany był i potłuczony, ale mu to wcale nie odjęło uwagi i przytomności umysłu...
Szli znowu wężową drogą... którą węgły popalonych domostw niebezpieczną czyniły tem, że zakrywając ognie i ludzi, nigdy nie dozwalały naprzód obrachować kierunku. Nagle wytykali się naprzeciw ludzi wówczas, gdy się ich najmniej spodziewali, musieli się cofać i czas tracić... Ogniska jednak wygasły powoli. Prosty żołnierz, znużony dniem, legł już na spoczynek, starszyzna tylko dokazywała... Pomimo chłodu i wichru, Pełkę pot oblewał... Ten przymus do chodu ślimaczego, do cofania się, wymijania, czajenia — męczył go w niewypowiedziany sposób... W miejscu, które już zdawało się bezpieczniejszem, Lejbuś, cokolwiek ośmielony, wwiódł towarzysza tak na śpiących żołnierzy, iż omal ich nie zdeptali.
Niebezpieczeństwo było wielkie, gdyż żołdak, nogą uderzony, pochwycił się ze snu, a krzyk jego obudził towarzyszów. Pełka miał ledwie czas skryć się za węgieł spalonego domu, żyda rwał za połę Szwed...
Tu zuchwalstwem trzeba było nadrobić. Lejbuś się pięścią obronił i odskoczył.
Znaleźli się obaj ściśnięci wśród popalonych belek i łomu, a o trzy kroki waśniący się Szwedzi, szczęściem bez światła, łajali się już między
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.