Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

dzem, aż miło... za parę dacie dwieście złotych i jeszcze podziękujecie.
— Chyba z wami razem i z tem, co macie po kieszeniach! — zawołał.
— Oho! oho! — śmiali się dwaj złodzieje — tak taniobyś nas nie kupił.
Pełka domyślał się, że żyd już dla niego konia targował, radby był mu podszepnąć, żeby postąpił do dwóchset, bo na koniu się czuł bezpieczniejszym, lecz odezwać się nie było sposobu.
Zbóje zabierali się do wyjścia, dopominając zapłaty za sprzedane rzeczy, z końmi szło twardo... Wreszcie za zdobycz z końmi razem postąpiono dwieście, Wrzos ociągał się z wyjściem i znać było, że mu ta cena smakowała. Hawlik się opierał.
Koniec końcem, zaczęto płacić na desce, licząc talary, a że ciemno było, talarów zębami próbowano... Lejbuś pieniądze wyliczył i wyszedł z nimi do szopy konie przyjmować. Znalazł je z pozwieszanemi głowami, zbiedzone bardzo, obmokłe i zdawało mu się, że się oszukał, lecz nie było do wyboru... Na dzień się zabierało, a pieszo iść i źle było i niebezpiecznie...
Zbóje znikli, Pełka wyszedł ze swej kryjówki... Stary żyd, nadsłuchawszy u wnijścia, pozwolił mu pójść konie zobaczyć.
— A com ja wart za to, żem kupił konie? — zapytał żydek, uśmiechając się. — Czy to nie łaska Boża, że nam je tu przyprowadzono, jakby na zakaz?
— Nie chcę ci ujmować zasługi, — rzekł Pełka — a co się tyczy obrachunku, o ten się nie masz co frasować...
— Ja to wiem, szepnął żydek — teraz już tylko zabierać się i jechać...
W istocie pobyt w jamie tej tak był niemiły, że choć ciemno jeszcze w lesie było i jazda w nieznajomej okolicy mogła być niebezpieczną, Pełka nie wahał się siąść na konia. Wybrał sobie