trochę pokaźniejszą szkapę... Lejbuś w milczeniu przyjął pozostałą i, nie żegnając gospodarza, który już znowu się był położył, wyjechali z pod szopy.
Dniało wprawdzie, lecz dzień się obiecywał niewiele jaśniejszy od nocy, chmury ołowiane, śnieżne, cały opasywały widnokrąg, deszcz ze śniegiem smagał od północy. Kałuże stały już nawet na piaskach, pora była najobrzydliwsza, i Lejbuś tylko utrzymywał, że do takiej drogi, jak ich, nie mogła być pomyślniejszą.
— Proszę wielmożnego pana, — mówił, śmiejąc się — nawet Szwed nie wylezie po dobrej woli z szałasu... możemy paradować o dziesięć kroków od ich namiotów, a żaden się nie ruszy i nie zechce się obejrzeć.
Za dębiną trochę być jaśniej poczęło — wybrali się na drożynę, którą Lejbuś tylko wiedział, dokąd prowadzić mogła. Zdziwił się bardzo Pełka, znajdując w tym towarzyszu wcale dobrego jeźdźca i człowieka, któremu ani na odwadze, ani na przytomności nie zbywało.
Medard jechał długo zadumany, spuściwszy się na przewodnika, lecz wkońcu spytał go, dokąd tą ścieżyną zaprowadzić go myślał.
— Musimy się przedzierać do granicy śląskiej, — rzekł żyd — jedziemy więc w tamtą stronę. Panu potrzeba odpocząć, poszukamy dworu, jest tu jeden szlachcic stary, którego wiem... zajedziemy do niego, a ten nam wskaże drogę... Pierwsza jednak rzecz, żebyś pan trochę sił nabrał... bo widzę, że mu je nocna przeprawa odebrała...
Już w drodze coraz się większy dzień robił, ale deszcz nie ustawał. Gdy jaśniej być zaczęło, lepiej się dopiero w kupionych od zbójów koniach rozpatrzyć mogli. Szkapy były pomęczone, stare, niewiele może warte na okaz, ale znać wytrwałe i zahartowane, a liców nie potrzebowały i rozumu człowieczego, bo szły, same wybierając sobie drogę — i co najważniejsza, nogi mia-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.