Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

ły dobre... Żaden się po najgorszych ścieżynach, po pagórkach ani uśliznął, ani potknął. Wyglądały jednak niepięknie wcale i ręka ludzka oddawna z ich skórą nic nie miała do czynienia.
Medardowi prawie wstyd było na takiej szkapie w świat jechać, wolał jednak tę niż żadną...
Ranek nie przyniósł z sobą zmiany, pora była szkaradna... Przed nimi pagórek, na który się powoli bezpieczni o siebie wdrapywali, dalszy im widok zasłaniał.. Już dojeżdżali do wierzchołka, gdy koń Medarda chrapać zaczął. Nie zdawało mu się to nic znaczyć, gdy wtem, stanąwszy na górze, ujrzał o kroków kilkanaście od siebie szwedzki posterunek... Cofać się ani uciekać nie było sposobu. Lejbuś, który w tej chwili nadjeżdżał, zobaczył go także i wysunął się sam naprzód... Miał tylko czas powiedzieć Pełce, aby milczał i niewiele gadał, a już rajtary nadbiegły i wstrzymali ich pistoletami mierząc, z wielkim wrzaskiem.
Musieli konie ściągnąć i stanęli. Szwedzi przypadli tu... Z nimi było dwóch polskich żołnierzy od komputowych, a ci pierwsi się zbliżyli, wołając i krzycząc, skąd byli i co za jedni... Lejbuś dał im się wygadać.
— A! wielmożni panowie, — zawołał — my przecie tak samo jak wy z królem Gustawem trzymamy... jedziemy do krewnych do Hożej Wólki...
— Skąd?
— Z Promika.
— Za czem?
— Albo to już ze dworu do dworu przejechać nie wolno? — zapytał Pełka.
— Powinniście mieć pas od pułkownika...
— O dwie mile? — spytał żydek.
— Co za jedni?
Pełka się zameldował jako Śląski, bo tego imienia znał kilku w Krakowskiem, a żydek, nie kłamiąc, oznajmił się jako syn arendarza.
Szwedzi chcieli obdzierać i kłócili się, spo-