Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

strzegli jednak, że nie było tak dalece na co się łakomić, poburczeli więc i dali im jechać.
W czasie rozmowy jednak Pełka miał chwilę obawy srogiej, bo z żołnierzy dwóch był mu jeden z obozu jeszcze znajomy, a ten mu się przypatrywał mocno i uśmiechał. Nie rzekł jednak nic. Odjechali na dobrą staję, gdy ich dogonił.
Jechali umyślnie zwolna, aby się nie zdradzać. Żołnierz przybiegł kłusem ze śmiejącą się twarzą.
— Niebezpieczną grę gracie, — rzekł pośpiesznie do Pełki — trafiliście na mnie, to wasze szczęście, ale już was znam! Służyliście pod chorągwią Myszkowskiego i posiekaliście tam dwóch. Tu w okolicy Szwedów jak maku... Raz się wam udało wyśliznąć i wyjść cało, nie próbujcie więcej...
— Gdzież Szwedzi stoją? — spytał Pełka, nie odpowiadając już na pytanie i przestrogę.
— A gdzie ich niema? zawołał żołnierz — po dworach i wsiach pełno... i choć wielu z nas z nimi trzyma, w łeb wypalić Szwedowi, gdy sokę[1] zaleje, bardzo łatwo...
— Jakaż na to rada? — zapytał Medard...
— Szwedzki pas, albo znak...
— A jak go dostać?
Żołnierz się uśmiechnął.
— E! — zawołał — dajcie parę talarów, to się wam postaram. Jedźcie do Hożej Wólki... papier wam przywiozę, Szwedy niebardzo się pilnują, a zbałamucić ich łatwo.
— Zgoda, panie bracie — czekam na dwa pasy w Hożej Wólce i sowicie zapłacę, bo do narzeczonej jadę i pilno mi bardzo, a życiabym ważyć nie chciał...
— Zgoda... żołnierz zwrócił konia... a Lejbuś wskazał drogę w prawo, gdzie wśród wiśniowego sadu i grusz widać było jeszcze przez Szwedów nie dopaloną Hożą Wólkę, do której w sam czas na piwo grzane przybli.

(Koniec części pierwszej)
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; uzupełniono na podstawie wydania z 1876 r.