Mało wówczas w Krakowskiem było średnich majątków, albo pańskie klucze, w których siedzieli ekonomowie i dzierżawcy, lub drobne folfarczki szlacheckie. Na takich wioszczynach wprawdzie fortun się nie dorabiano, lecz rządny człek chleba miał poddostatkiem i niezgorzej mu się działo.
Do małych tego rodzaju posiadłości należała Hoża Wólka panów Snarskich. Rodzina dosyć można, wiele miała posiadłości od tej znaczniejszych, przecież stary pan Hilary Snarski, miecznik sieradzki, oddawszy synom i córkom znaczniejsze majętności, sam sobie obrał małą Wólkę i w niej już od lat dziesięciu przemieszkiwał.
Gdy pod ganek Pełka podjeżdżał, Snarski stał we drzwiach z kijem, z ręką za pas biały założoną, w czapce na głowie, i patrzał się ciekawie na gościa, którego nie znał. Figura była poważna i imponująca, choć strój ubogi. Broda do pasa jak śnieg biała, wąs też ogromny osobno pielęgnowany, twarz pergaminowa żółta, ale życia pełna przez oczy gorące i usta słodko uśmiechnięte... Podobien był jakiemuś staremu mędrcowi greckiemu, tak miał postawę spokojną i rozumną, a nieulęknioną. Okiem znawcy Snarski zajeżdżającemu Pełce się przypatrywał, mierząc konia z jeźdźcem i czując, że jeden do drugiego nie przystał... Na Lejbusia, choć był przystojny chłop, ledwie raz rzuciwszy okiem, już ani spojrzał, poznał, a raczej przeczuł, co zacz był. Gdy Pełka, skoczywszy z konia, submitował się, Snarski, milcząc, go wysłuchał.
— Mój mości dobrodzieju, rzekł powoli — dom mój otwarty dla wszystkich, lecz zapowiedzieć muszę naprzód, Szwedzi mnie objedli, odarli, spustoszyli tak, że się tylko kromką chleba z ka-