A już też i południe się zbliżało. Ochmistrzyni wymiótłszy szafarnię, nawarzyła jakiegoś krupniku z resztą półgęska... posilił się więc Pełka, a że Lejbuś o koniach pamiętał, aby strzechy nie gryzły... wybrali się w dalszą podróż. Snarski do ganku gościa wyprowadził.
— Życzę ci, miły Pełko, wszelkiego dobra, a szczególniej tego, co mnie Pan Bóg dał, myśli wesołej w biedzie... jedź z Bogiem...
Niebo się nie wyjaśniło, lecz chmury podniosły i deszcz ustał, ruszyli więc ochotniej, a że Lejbuś już drogę naprzód wyznaczył, całe poobiedzie, nie oszczędzając koni, kłusowali, byle się co prędzej do granicy, do Tarnowskich Gór dostać...
Nie spotykali na gościńcach prawie nikogo oprócz wieśniaków pieszych, bo się każdy z koniem i wozem lękał pokazać, aby go nie pochwycono pod prowianty i ciężary... Ciurów zdala tylko napatrzyli, na drodze się im żaden nie trafił. Bliżej granicy mniej było spustoszenia znać... Chcieli i na noc ciemną się puścić, żeby prędzej do celu pośpieszyć, lecz konie zgoła ustawały... Noclegu należało szukać, a i o ten niełatwo było.
Trafiła się przecież gospoda niezła, a choć do niej już był ktoś wprzód zajechał, miejsca na obu stało... Od ludzi dowiedział się Pełka, iż podróżnym był pan wojewodzic sieradzki, Przerębski, który z Głogowa powracał.
Przypomniał sobie zaraz ojca, bo nie wątpił, iż ten być musiał jego synem... i mocno zapragnął zobaczyć go, a choćby i o króla jegomości popytać.
Nie było tam izby osobnej, siedział więc starosta w wielkiej, która wszystkich przyjmować musiała, i tu go Pełka znalazł nad jajecznicą, którą sobie w braku innego przysmaku usmażyć kazał.
— Czołem!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.