Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

otoczony, gruzami zasypany... lecz wkońcu się poddać musi. Kasztelan błaga odsieczy — odsieczy co prędzej...
Zmarszczyła brwi królowa.
— Czegoś innego spodziewaliśmy się po takim żołnierzu i wodzu, jak Czarniecki — zawołała z niechęcią... — Nie miałże czasu przysposobić żywności... nie mógł wyrzucić za mury gęby niepotrzebne... To są zwykłe wojny ofiary... Kraków się musi trzymać, musi się obronić... poddanie się Krakowa będzie zdradą, będzie zbrodnią.
— Najjaśniejsza pani — rzekł Pełka — posłem jestem, nie moja rzecz sądzić o tem, lecz dzień i noc przy boku Czarnieckiego, który dwa razy ciężko był ranny i gębę ma przestrzeloną, a życie cudowi jest winien — dzień i noc obchodziłem mury, dzień i noc patrzałem na męstwo żołnierzy i mieszczan, na wyczerpujące się siły, zapasy... na rosnącą siłą nieprzyjaciela... Kraków upadnie... chyba go cud ocali...
— Cud? męstwo niech będzie tym cudem... Czarniecki nie powinien siedzieć w murach, ale rzucić się ze swymi na nieprzyjaciela...
— Posiłków? odsieczy? — mówiła dalej, zaczynając się przechadzać, zamyślona — tak, mamy nadzieję — pewność, nadejdą... lecz na to trzeba miesięcy...
— Kraków na tygodnie już chyba mierzyć może obronę — rzekł Pełka.
Marja Ludwika odwróciła się, patrząc z podwojoną niemal wzgardą na młodzieńca, który zapłonął pod piorunującym jej wzrokiem...
— Z tem więc waćpana przysłał kasztelan kijowski? nie dziwiłabym się, gdyby to uczynił Koniecpolski — Lanckoroński, ale on? ten żołnierz, rycerz, bohater, w którym jednym pokładaliśmy nadzieję — on... Pocóż więc was miał przysyłać?
— Myśmy się dotąd łudzili nadzieją posiłków — odsieczy, obiecywano nam Tatarów... wojska cesarskie...