wsze spragniony, a Świniarski też z kielichem się obchodzić umie...
— To się rozumie! — cicho rzekła wojska.
— O! Świniarski, Świniarski! — dodał Węgorzewski — już go znam zdawna... jak piasek w posuchę chłonie, co mu dasz. Niewybredny, to prawda, zato nastarczyć mu trudno...
Jeszcze tak rozprawiano w sieniach, gdy Medard krzyknął:
— Dalipan, od Wólki Laskowscy jadą!... żeby choć kowala z sobą przywieźli.
— Jeśli oni jadą, to i kowal będzie — rzekł Węgorzewski... — I słusznie uczynili, że póki czas przybywają przeprosić...
Medard odetchnął lżej: szło mu o to, aby go nie wyprzedzono, obrachował zaraz, że chorążyców popoi, wstrzyma i nie puści, aż u niego wszystko będzie gotowe.
— Pojedziecie razem! — wzdychając, kończył Węgorzewski. — Eh! eh! ślinka mi do ust idzie... zazdroszczę wam młodym... bo, gadajcie sobie, co chcecie, niema nad wojnę... Tam człowiek dopiero żyje... W domu gnije... Dla młodego niema szkoły nad siodło i niema nauki, jak w polu... a co szablą napisze, to najrozumniejsze...
Pani wojska spojrzała na starego jakby z wyrzutem, ale ten zdawał się tego nie rozumieć.
— Pani wojska dobrodziejko, — mówił dalej — pobłogosławcie tylko syna, aby się bardzo nie zbisurmanił, i niech rusza... niech rusza.
Myśmy wszyscy do lat dwudziestu już na harcach bywali.
— Porać i mojemu, nie zestarzał... — i westchnęła matka...
Wzdrygnęła się, domawiając tych słów, bo Świniarski z Żołudkiem, dojeżdżając właśnie pode dwór, na wiwat obaj palnęli z pistoletów i z wielkim hałasem a okrzykiem przyczwałowali przed ganek.
Obaj potem z wielkiego pędu konie osadzili jak wryte i, zobaczywszy panią wojską, powtó-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.