Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

szlachetną... że się przy nim czuła, sama nie wiedząc czemu, upokorzoną i maleńką.
— Wieleś się asindziej w wojsku nauczył, a szczególniej retoryki, jak widzę — odpowiedziała z przekąsem. — Jeśli myślisz, że mnie metryką wojewody zastraszysz, mylisz się, panie Medardzie. Mężczyzna młodym jest, póki się na nogach trzyma, a pan wojewoda jeszczeby niejednego z was młodych przeskoczył.
— Zupełnie wierzę, — roześmiał się Pełka — dał tego dowód... Musiał od tego samego alchemika, który mu odmładzającą sprzedał wodę, i elixir amoris dostać, bo panna podczaszanka zdaje się bardzo szczęśliwą...
Podczaszyna patrzała gniewnemi oczyma wciąż na Medarda i dostrzegła wkońcu u boku jego przypiętą niebieską kokardę. Znała bardzo dobrze tę wstążkę...
— Gdzieżeś to waćpan pochwycił ten węzeł, który tak czule na piersi nosisz? — zawołała — i chwalisz się nim?
— Nie chwyciłem go, pani podczaszyno, był mi z dobrej woli dany piękną rączką białą, noszę go na sercu i wydrzeć sobie nie dam, choćby się ta rączka innemu dostała...
— A któżby ci kawałek zbrukanej wstęgi chciał odbierać, mój kawalerze, — odezwała się szydersko podczaszyna — noś go sobie i pieść się nim, gdy inny rączką będzie się pieścił... tyle pociechy...
Pełka uśmiechnął się.
— Pani podczaszyno, — zawołał — jestem młody, mam przed sobą czasu dosyć, cierpliwości wiele, a miłość gorącą. Gdyby mi inny wziął, co ja za swoje uważam, za wygraną mu nie dam... mogę czekać... a któż wie, co jeszcze wypaść może.
— Trzeba tylko, żebyś się waszmość dobrze z siłami obrachował — rzekła z gniewem pod-